poniedziałek, 9 czerwca 2014

1st trip to Franken ( w tym roku)

Dwa słowa.
Pełni obaw jak to bedzie wyruszamy z Bolesławca w piątek o 19.45 na łykendowy "szybki szpil". Po dłuższym nie wspinaniu z liną, nie wspinaniu się na Franken nie mamy aż tak wyolbrzymionych oczekiwań jak zawsze.
Widomo, że Franken nie wybacza. Nie ma litości....ale chill, bo to tylko środek do celu, celu głównego ;-)
Po nocy spędzonej na uzupełnieniu brakujących "płynów", budzimy się z lekkim zawirowaniem w głowie i poczuciem czy może nie za dużo ich było....?
Nevermind, szybkie śniadanko i już jedziemy na najbardziej bolesną skałkę na FJ - ukochanego Sorangera.
Rozgrzewka kończona w dygotach i pierwsze próby nie rokują zbytnio nadziei + straszny skwar kóry nie dodaje animuszu nieśmiałym wstawką.
Ale z przeświadczeniem, że to tylko trening w 5 próbie przechodzę cel dnia, a RASTA dość skutecznie opatentowuje swój. Jestem Muszkieterem za 9+/10- hehe
Tak wiec robota zrobiona, lecimy na obiad, plażing i dalsze spożywaniu weissbirów w doborowym towarzystwie ;-)
Niedzielny poranek wyglądał delikatnie inaczej. Nie było bólu głowy, nie było aż takiego napięcia, skóra bolała niemiłosiernie ale coś tam jeszcze trochę siły zostało.
Kalte Wand w upale 30 st,nie było aż takie "kalte" ale było strzałem w 10, kolejnym strzałem w 10 był wybór drogi.
Szemrane bo szemrane ale Kapitan Iglo czy jak to sie pisze siadło już w pierwszej próbce, czyli w stylu "na błysk". Pierwsza 9 FL ;-) Rasta i Misza także zaliczają ją tego dnia w szybkim RP.
Możne jechać do domu, jeszcze tylko szybki rekonasans na przyszły wypad i mkniemy A9, A72 i A4 do domu.
See you soon Franken. Teraz już pewnie nie będzie "litości" ;-)
To były długie dwa słowa...
Fotek brak.

1 komentarz: